Sprawy pogarsza jeszcze odnalezienie Marcusa, tajemniczego rebelianta, który opuścił szeregi alchemików. Mężczyzna twierdzi, że zwierzchnicy Sydney mają konszachty z wojownikami światła. Dziewczyna musi rozpocząć śledztwo…
Czy odkryje, kto mówi prawdę?"
Źródło: lubimyczytac.pl
Po "Magię indygo" sięgnęłam, bo chciałam przeczytać coś lżejszego po lekturze "Zbrodni i kary". A ta książka wydawała mi się idealna.
Ciekawiło mnie też jak potoczą się
dalsze losy Sydney i Adriana i reszty zespołu z Palm Springs.
"A jeśli mnie złapią?
"Nie pozwól się
złapać” – usłyszałam wewnętrzny głos."
Pani Mead pisze lekko. Prostota w
pisaniu to jej drugie imię, przez co „Magię indygo” czyta się
błyskawicznie.
Ci co czytali książki pani
Richelle wiedzą, że autorka w kolejnych częściach przypomina
czytelnikom co działo się wcześniej. W moim przypadku taki zabieg
okazał się bardzo pomocny. „Złotą lilię” czytałam dawno i
nie pamiętałam wielu szczegółów, a dzięki temu, że
pani Mead przypominała mi fakty z poprzedniej części, nie
pogubiłam się w niczym.
"Pytania nie zawsze są pożądane, zwłaszcza jeśli ktoś pragnie poznać niewiarygodne szczegóły."
Sydney w tej części irytowała
mnie bardziej niż w poprzednich. Postanawia, że nie może czegoś
robić, bo to jest sprzeczne z jej przekonaniami i zadaniami a
później i tak robi wszystko nie tak jak powinna. Czasami
miałam już dość jej wątpliwości, oczywiście w pewnym sensie
rozumiałam ją, ale co kilka kilka rozdziałów zmieniała
zdanie. Ciężko było mi to ścierpieć.
Adrian troszkę zawiódł mnie
w tej części, w „Akademii wampirów” i w „Kronikach
krwi” to mój ulubiony bohater, z charakterem i ciętym
językiem. W „Magii indygo” [może to być pewien spojler dla
osób, które nie czytały jeszcze „Kronik...”, ale
pewnie nawet osoby nie czytające mogą się domyślić o czym piszę]
Adrian za bardzo okazuje swoje uczucia względem Sydney i faktem
jest, że jego wyznania są bardzo romantyczne, ale jak dla mnie
mógłby ją trochę potrzymać w niepewności. A on był na
każde jej zawołanie!
W tej części niewiele wątków
zostało poświęconych postacią drugoplanowym. Większość spraw
kręciła się wokół Sydney a zdarzenia związane z innymi
bohaterami jakoś specjalnie mnie nie poruszyły.
"Więc jak mam do ciebie mówić? „Mój ty selerze”? – spytał. – To jakoś nie brzmi czule."
Akcja mogę podzielić na dwie
części. Przez dziewięćdziesiąt procent historii mamy do
czynienia z rozterkami i wątpliwościami Syd, z dociekaniem prawdy
dotyczącej Alchemików a przez dziesięć procent dzieje się
coś pełnego akcji i coś co może nas zaskoczyć albo wzruszyć.
Zakończenie sugeruje, że w
kolejnej części czeka Sydney dużo problemów, praktycznie w
każdej sferze jej życia, bo w końcu określiła co zrobić ze
swoim życiem (może zrobiła to na dziewięćdziesiąt osiem
procent, bo z nią nigdy nic nie wiadomo).
"Będę cie nadal kochał, nawet bez nadziei."
„Magia indygo” będzie książką
dobrą dla osób, które lubią książki pani Mead,
zaczęli czytać o losach Sydney lub chcą przeczytać coś lekkiego
i mało wymagającego. No i jest to obowiązkowa lektura dla fanek
Adriana Ivashkova!
Po przeczytaniu trzeciej części z
chęcią sięgnę po część czwartą, bo jestem ciekawa jak Sydney
poradzi sobie z nowymi przeciwnościami losu.
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Rekord 2014, Klucznik
Moja ocena: 7/10
Ja już nie mogę się doczekać czwartej części.
OdpowiedzUsuńTo nie dla mnie seria :(
OdpowiedzUsuńNie czytałam poprzednich części, być może kiedyś to zrobię. Choć nie przepadam za tematyką wampirów, a tym bardziej jeśli w książce dość ważnym wątkiem jest słodkie love story.
OdpowiedzUsuńChętnie ją przeczytam! :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że to kolejna pozycja o wampirach? Jeśli tak, to bardzo dziękuję, ale nie przeczytam. Zresztą, teraz wampiry są mniej popularne, prawda?
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/